Zaczęło się niewinnie. Dla jednego z klientów przygotowywaliśmy kolejny numer gazety. Materiały do redakcji i składu spływały sukcesywnie, wszystko szło jak po maśle. Wreszcie przyszedł czas na artykuł o wdzięcznej tematyce, a mianowicie o życiu bocianów w Polsce. Redaktor przyjął pod swoje nomen omen skrzydła bogaty merytorycznie tekst, omówił z klientem szczegóły, zredagował według ustaleń, zgrał zdjęcia, które otrzymał do zilustrowania materiałów, i wielce zadowolony, że tak sprawnie się uwinął, przekazał grafikowi do złożenia. Gdyby tylko wiedział, co go później czeka…
Grafik, do którego trafił materiał o bocianach, uśmiechnął się pod nosem widząc temat, z jakim miał się zmierzyć. Rozparł się wygodnie w fotelu i pogwizdując rozpoczął pracę. Zadowolenie nie trwało długo, a uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił, w momencie gdy okazało się, że zdjęcia nie nadają się do wydrukowania w gazecie. Grafik zrobił to, co zawsze robią graficy w takich sytuacjach, czyli chwycił telefon, wystukał numer wewnętrzny do redaktora i grobowym głosem oświadczył, że trzeba ściągnąć od klienta lepsze fotki bocianów, bo te się nie nadają, są za małe. Redaktor, który akurat opracowywał zupełnie inny materiał dla zupełnie innego klienta, wykonał szybki zwrot umysłowy i zrobił coś, co wywołuje u grafików drżenie rąk – zapytał, czy jego rozmówca jest tego pewien… Bez wdawania się w szczegóły – rozmówca BYŁ PEWIEN.
Kolejny krok działań redaktora nie był niczym niezwykłym – telefon do klienta i rozmowa:
– Nasz grafik sprawdził zdjęcia bocianów i niestety! Okazało się, że są za małe i jakościowo nie podołają. Poprosimy o przesłanie większych.
– Hm… sądziłem, że są wystarczająco duże, każde z nich ważyło 2 albo 3 MB, na monitorze dobrze się wyświetlały.
– Też mi się wydawało, że będą ok, ale niestety. Sprawdziliśmy dokładnie, proszę spróbować, poczekamy.
– Dobra, zaraz poproszę kolegę, który robił zdjęcia, żeby dał mi lepsze.
Po godzinie redaktor miał już na FTP nowe bociany. Co prawda redaktorska intuicja krzyczała mu do ucha, że nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca, ale nie widział innego wyjścia, jak tymczasowo te krzyki zignorować.
Po chwili okazało się, że intuicja miała rację. Grafik wygłosił bowiem pouczenie, że nowe fotki wykazują podobną jakość co poprzednie, w wyniku czego w dalszym ciągu nie mamy dobrych zdjęć.
Niepocieszony redaktor ponownie zadzwonił do klienta, aby przekazać mu niezbyt dobrą wiadomość. Zdziwienie było jeszcze większe niż za pierwszym razem. Redaktor oczami wyobraźni widział, jak klient rozkłada ręce, nie przewidując już żadnych szans na zdobycie lepszych zdjęć bocianów. Jako człowiek rzetelny, obiecał jednak przycisnąć jeszcze autora fotografii i wrócić z informacją. Redaktor, w nerwach robiąc sobie kawę i cały czas wałkując z grafikiem temat, którego miał już serdecznie dość, starał się nie słuchać uporczywych podszeptów intuicji, która wiedziała, że nic z tego nie będzie.
Oczywiście nieznośna intuicja miała rację, klient oddzwonił i z żalem poinformował, że lepszych zdjęć nie ma i nie będzie. Co prawda istnieje prawdopodobieństwo, że były, ale ich autor coś tam z nimi robił, na pewno zmniejszał, żeby nie były takie ciężkie, a oryginały wyrzucił i już nie da rady odzyskać… Jedyne, co jeszcze znalazł, to takie zdjęcie, nawet dość duże, o, i ma rozszerzenie TIFF, to może lepiej, tylko jest chyba trochę ciemne…
Redaktor odebrał zdjęcie w e-mailu, zgrał do odpowiedniego folderu i wspólnie z nieodłączną towarzyszką intuicją zadzwonił do grafika, którego komentarz nie pozostawiał złudzeń. Zdjęcie było za ciemne. Co prawda można było je rozjaśnić w Photoshopie, ale finalnie nie wyglądałoby to dobrze. Poza tym, co nam z jednego zdjęcia, skoro artykuł jest na dwie rozkładówki…
Zanim redaktor po raz trzeci wybrał numer do klienta, wykonał inny telefon. Do naszego fotografa. Nachalnie zapytał, gdzie akurat przebywa i wyraził nadzieję, że nie przyszło mu do głowy, aby brać urlop. Fotografowi na szczęście nic takiego do głowy nie przyszło, a do tego cudownym zbiegiem okoliczności okazało się, że następnego dnia udaje się na sesję do Augustowa. W redaktora wstąpiły nowe siły, uzgodnił z fotografem, że jeśli klient zaakceptuje koszty, to ten wyruszy w drogę wcześniej, obfotografuje wszystkie napotkane bociany i prześle zdjęcia do agencji.
I wtedy właśnie przyszedł czas na trzeci telefon do klienta. Redaktor przedstawił mu propozycję obfotografowania bocianów przez naszego człowieka. Klient z ulgą zaakceptował pomysł i koszty. Prawdopodobnie poczuł też radość, że redaktor nie zadzwoni już po raz czwarty i po raz czwarty nie będzie robił wykładu na temat nienadających się do druku zdjęć.
Wszystko dobre, co się dobrze kończy. Fotograf jak zawsze się przyłożył i zdjęcia wyszły jak malowane, aż trudno było nam się zdecydować, które wybrać. Cały materiał dodatkowo zyskał na przekazie, bo między jedną bocianową sesją a drugą minęło trochę czasu i na świecie zdążyły pojawić się małe bocianki! Okazało się też, że graficy lubią bociany, pod warunkiem że zrobiono im dobrej jakości zdjęcia…
Kategorie: school of contentic, komunikacja do klientów B2C