Medytowanie wcale nie musi oznaczać półtoragodzinnego trwania w bezruchu w celu osiągnięcia wewnętrznego spokoju. Mnie już sama wizja takiego siedzenia wprowadza w stan głębokiego zdenerwowania i myślę, że nie jestem w tym odosobniona. Wiele lat przeżyłam więc w przekonaniu, że ta forma „aktywności” to sprawa absolutnie nie dla mnie. Aż pewnego dnia okazało się, że medytacja może mieć zupełnie inne oblicze niż trwanie w niewygodnej pozycji na twardej podłodze.
Kiedy trafiłam do Aude, dowiedziałam się, że nasza szefowa prowadzi wiele różnych aktywności, mniej lub bardziej związanych z działalnością firmy. Jedną z nich jest prowadzenie warsztatów z medytacji w ruchu, która dla mnie na początku była jedynie zlepkiem sprzecznych ze sobą słów, bo przecież jakim cudem medytacja może odbywać się w ruchu? Kiedy Ula postanowiła zorganizować takie cotygodniowe spotkania dla nas – pracowników – zdecydowałam się spróbować. Pierwsze zajęcia były dla mnie bardzo zagadkowe, gubiłam się w etapach, nie mogłam załapać o co chodzi i w głowie kołatała mi się myśl: „Aaaa, co ja tu robię? Nie wiem, nie znam się, nie orientuję się… Strasznie to dziwne!”. Najgorzej było w fazie, w której wyraża się drzemiące wewnątrz emocje – można wtedy krzyczeć, skakać, płakać – pełna dowolność, hulaj dusza. Ja jednak nie wydusiłam z siebie nawet jednego dźwięku. Było to dla mnie zdumiewającym doświadczeniem, bo jak to możliwe, żeby nie potrafić sobie wrzasnąć? A jednak.
Nie poddałam się. Każde kolejne zajęcia okazywały się łatwiejsze. Zresztą Ula sama powiedziała, że pierwsze warsztaty, w których uczestniczyła, wywołały w niej podobną reakcję, jak było to w moim przypadku. Uff… Odetchnęłam z ulgą. Okazało się też, że próbowała kiedyś medytować na siedząco, w bezruchu, ale do tego bezruchu nie była w stanie się przekonać. Odkryciem i rozwiązaniem było dla niej to, że przebywanie w ciszy może być efektywne, ale po wcześniejszym zafundowaniu sobie odpowiedniej dawki ruchu. Tak Ula zetknęła się z medytacją dynamiczną, w której – ho ho – tego ruchu rzeczywiście nie brakuje! A o co tu chodzi dokładniej? Otóż ćwicząc, przechodzimy przez pięć faz. W pierwszej chaotycznie wydychamy powietrze i pozbywamy się niepokoju pod hasłem „co inni o nas pomyślą?”. Zresztą ćwiczymy z zasłoniętymi oczami i przy głośnej muzyce, co zdecydowanie ułatwia skupienie się na sobie. Druga faza to ta początkowo dla mnie problematyczna – wyrzucamy z siebie złość, żal, smutek – wszystko, co nas boli. Tu również towarzyszą nam dźwięki z głośnika. W fazie trzeciej nie spuszczamy z tonu i skaczemy… z rękami w górze. I wreszcie w czwartej fazie następuje cisza. Dzięki wcześniejszym trzem fazom można się skutecznie w niej zagłębić i po prostu być. Fizyczne zmęczenie bardzo w tym pomaga. Piąta faza – bardzo przyjemna – to taniec przy łagodnej muzyce, tak jak się chce.
W medytacji dynamicznej rezultaty osiąga się dzięki wykonywanym w konkretnej kolejności ruchom. Absolutnie nie musimy interesować się religiami i duchowością Wschodu. Medytacja w ruchu jest dla każdego, kto potrzebuje uwolnić się od codziennych napięć, zrozumieć, co jest dla niego ważne i wreszcie przestać przejmować się sprawami, które nie są tego warte. Kto nie ma takich potrzeb, ręka do góry!
Rezultaty regularnego uczestnictwa w zajęciach mogą wprawić w zdumienie. Każdy z nas co prawda odbiera świat inaczej, ale w jednym pozostajemy zgodni – dzięki aktywnej medytacji można lepiej poznać samego siebie, również dlatego, że jest to okazja, aby poświęcić czas tylko sobie. Poza tym ten rodzaj ćwiczeń powoduje, że nabieramy pewności, odwagi, aby mówić i działać, zaczynamy być bardziej uważni i otwarci. Co ciekawe, dzieje się to mimochodem – nagle zauważamy, że łatwiej nam uporać się z trudnymi sytuacjami, podejmować decyzje, przekraczać granice, które utrudniały nam zwyczajne funkcjonowanie. A przy tym czujemy się lepiej fizycznie! Taka dawka ruchu działa jak fitness, zyskuje więc na tym nasza kondycja. Po zajęciach natomiast najlepiej smakuje zdrowe śniadanie z sokiem warzywnym, które nieoficjalnie nazywamy szóstą fazą medytacji.
W naszych spotkaniach fajne jest to, że jesteśmy w tym uwalnianiu razem. Co prawda każdy pozbywa się własnych emocji i w czasie ćwiczeń skupia się tylko na sobie, ale zawsze to raźniej, jeśli obok nas są ludzie, którzy potrzebują tego samego, co my. Na zajęcia przychodzi zazwyczaj kilka osób, czasem jesteśmy we własnym gronie, ale nierzadko dołącza do nas ktoś z zewnątrz. I to też jest super, bo każda nowa osoba wnosi dodatkową energię. A my nie jesteśmy zamkniętą grupą i jeśli ktoś ma ochotę do nas dołączyć – przyjmujemy go z otwartymi ramionami.
W medytacji aktywnej ważna jest pora dnia – musi to być poranek, bo w czasie ćwiczeń nabieramy energii na cały dzień, a nawet tydzień. Co ciekawe, ten rodzaj zajęć zalecają swoim pacjentom niektórzy (zorientowani w temacie) lekarze, jako wsparcie w walce z chorobą, sposób na uwolnienie się od lęków i nabranie odwagi, słowem – na wzmocnienie organizmu. Jeszcze ciekawsze jest to, że w Niemczech medytacje w ruchu refunduje NFZ. To tylko potwierdza lecznicze „właściwości” naszych zajęć.
Jeśli chcielibyście dołączyć do nas, zapraszamy w piątki o godz. 6.45 do Oh Lala, ul. Pankiewicza 3 (w samym sercu stolicy).
Kategorie: power of contentic