Mamy już doskonały pomysł na artykuł. Będzie super! Wystarczy teraz usiąść i napisać. Siadamy i… okazuje się, że to nie takie proste. Od czego więc zacząć, żeby dobrze zacząć?
Tylko prawdziwy twardziel jest w stanie skupić się na jednym zadaniu, jeśli wokół czyha na niego mnóstwo pokus, od których dzieli go jedno kliknięcie. Dlatego na czas pisania warto odciąć się od wszelkich rozpraszaczy – Facebooka, komunikatorów, telefonu czy… talerza z pachnącym ciastem, podrzuconym przez ulubioną sąsiadkę. Jeśli na największą koncentrację pozwala nam cisza, pozostańmy w ciszy. A jeżeli do boju najskuteczniej zagrzewa nas Prokofiew albo Bob Marley, obiecujący, że „every little thing gonna be alright” – słuchawki na uszy i jedziemy!
Schemat, konspekt, szkielet – nazwa dowolna. Może być bardzo ogólny, ale pozwoli nam trzymać się założonych ram i uniknąć niepotrzebnych dygresji czy co gorsza utraty wątku. Plan jest przydatny szczególnie dla długich, złożonych i trudnych tekstów. W przypadku artykułów luźniejszych (jak ten) wystarczy ogólny zarys, nawet w postaci odręcznych bazgrołów. Wbrew pozorom plan może dać więcej, niż nam się wydaje – przede wszystkim poczucie komfortu, że w twórczym szale o niczym nie zapomnimy.
Chcesz dowiedzieć się więcej o planowaniu? Kliknij i przeczytaj artykuł.
Podczas spotkania, na którym omawiałyśmy tematy na bloga, nasza szefowa zdradziła nam swój sposób na pisanie. To tzw. freewriting – technika, która pozwala rozpisać się i złapać rytm. Ula wstaje rano, kiedy domownicy jeszcze smacznie śpią, i zapełnia ubranymi w słowa myślami białą kartkę papieru. Pisze tak bez przerwy przez ok. 10 minut, krążąc wokół wybranego tematu, ale też z niego zbaczając. Freewriting to bowiem pisanie niekontrolowane, szybkie, bezpośrednie, w czasie którego możemy spokojnie wyłączyć dbałość o składnię, interpunkcję, a nawet logikę (to będzie ważne później). Następnie czytamy całość i wyławiamy to, co może nam się dalej przydać.
Uwaga – freewriting ma sens jedynie w metodzie odręcznej! (ja w pierwszym odruchu chciałam lecieć do laptopa i otwierać edytor tekstu). To właśnie ból przyzwyczajonej do klawiatury ręki oraz dyskomfort związany z uciskaniem długopisu stymulują szare komórki i pozwalają nam otworzyć drzwi do najgłębszych skrytek naszego umysłu J
Freewriting możemy wykorzystywać jako rozgrzewkę przed pisaniem, sposób na odzyskanie weny albo jako ćwiczenie rozwijające wyobraźnię. To naprawdę działa! Regularnie rozgrzewanie skłania do kreatywnego myślenia, rozszerza horyzonty, pozwala też poznać własne możliwości, choćby znajomość słownictwa – nie tylko branżowego. Może się również okazać, że jakiegoś zwrotu nadużywamy i powinniśmy nauczyć się zastępować go czymś innym.
Inne (odręczne!) metody rozbudzania kreatywności to rozwiązywanie krzyżówek, rebusów czy sudoku. Jeśli wydaje nam się, że to domena starszych pań czekających w kolejce do gabinetu lekarskiego, porzućmy stereotypy i lepiej weźmy przykład z pacjentek, które doskonale wiedzą, jak trenować własny umysł. I są świadome, że powinny to robić!
Nie bez znaczenia ma pora dnia, kiedy zabieramy się za pisanie. Być może jesteśmy bardziej efektywni rano, a może w nocy. A może wena przychodzi w najmniej oczekiwanym momencie. Warto dostosować się do rytmu, który podpowiada własny organizm. Hemingway (zupełnie jak nasza szefowa) wstawał bladym świtem z szeroko otwartym umysłem. Jeśli daleko nam jednak do skowronka, możemy niczym Proust oddać się tworzeniu w nocy. Nie przesadzając oczywiście, zwłaszcza gdy czeka nas poranna pobudka. A jeśli chwilowo głowę mamy zaprzątniętą czymś innym i wena stawia opór nie do przewalczenia, idźmy na spacer, przeczytajmy ciekawy artykuł, dajmy sobie chwilę.
Prokrastynacja to jeden z najbardziej zawziętych wrogów w naszej walce z rozpoczęciem jakiejkolwiek pracy, nie tylko pisania. Jeśli ktoś nigdy nie musiał z tym wrogiem walczyć, z tego miejsca składam mu swoje najszczersze gratulacje. Bo to jest tak, że nawet jeśli odcięliśmy się od Facebooka, wyłączyliśmy telefon, a ciasta od sąsiadki już dawno nie ma, wciąż okazuje się, że coś „musimy”. Od dwóch tygodni nie odzywałam się do przyjaciółki, w końcu się obrazi, powinnam zadzwonić. Ojej, miałam sprawdzić, czy są jeszcze bilety na „Nabucco” w tym sezonie, jeśli teraz tego nie zrobię, wszystko przepadnie! Muszę w końcu zrobić porządek w tej szufladzie, przecież tak nie można żyć! Ach, nie próbowałam jeszcze herbaty, którą dostałam na gwiazdkę. Co to za dźwięk dobiegający z łazienki? No tak, pranie się skończyło…
Jeśli dobrze to znamy, wiemy też, że wystarczy zacząć i się rozkręcić, a wszelkie czynności, które „musimy” wykonać w trybie natychmiastowym, zejdą na drugi plan. Polecam więc freewriting, a następnie wyznaczanie sobie kolejnych etapów pracy, na końcu których będzie oczekiwać mała nagroda (np. filiżanka herbaty). Ja w trudnych sytuacjach korzystam jeszcze z pomocy osobistego motywatora. W tej roli doskonale sprawdza się moja siostra. Jako ciało pedagogiczne – nawet przez telefon potrafi tak zagrzać do przebrnięcia kolejnego etapu, że gdy zadzwoni po umówionym czasie i etap nie jest zakończony, to człowiekowi robi się wstyd do tego stopnia, że drugi raz już nie chce tego przeżywać…
On naprawdę jest najtrudniejszy. A później łapie się wiatr w żagle, pojawia się adrenalina i wypieki na twarzy. Dlatego nie warto zwlekać – im częściej będziemy pokonywać swoje słabości, tym łatwiej będzie nam to przychodziło. Żeby jak najrzadziej na koniec wykonanej pracy zadawać sobie retoryczne pytanie: „Dlaczego właściwie nie zrobiłam tego wcześniej?”
Kategorie: school of contentic