Jeśli wciąż nie wierzysz, że możesz użyć telefonu do udokumentowania jakiegoś wydarzenia czy prostej sesji w biurze, niech przekona cię argument o wykorzystaniu smartfonowej fotografii na okładkach prestiżowych czasopism. Szerokim echem odbiła się wiadomość o lutowej okładce magazynu „Billboard” z Camilą Cabello w roli głównej. Nie mniejszą sensacją było też zdjęcie znanej na Antypodach blogerki na okładce „ELLE Australia” z czerwca 2017.
Prawdziwie medialnym wydarzeniem okazało się jednak 12 wariantów okładki magazynu „Time” wykonanych modelem iPhone 7 Plus. Do fotografii pozowały znane i wpływowe kobiety. Nie miały oporu, by zaufać ich autorce i smartfonowi w jej rękach.
Równie głośno było o sesji okładkowej dla „Sports Illustrated”, gdzie użyto modelu Lenovo Moto. Efekt jest naprawdę niezły, ale… No właśnie – jest jedno „ale”. W pierwszym przypadku („Time”) korzystano z tzw. podstawowych modyfikatorów światła, np. popularnej blendy, odbijającej je pod odpowiednim kątem i doświetlającej partie tego wymagające. W drugim („Sports Illustrated”) – na plan sprowadzono sprzęt oświetleniowy nie mniej bogaty i zarazem wyjątkowo kosztowny jak przy sesji z użyciem profesjonalnego aparatu. Wniosek: smartfon jest doskonały do wykonywania fotografii, ale do pewnego poziomu.
Nie ma się co łudzić, że sesję wizerunkową czy mającą stanowić ważny element gazety/strony internetowej można spokojnie powierzyć amatorowi ze smartfonem. Zapewne poradzi on sobie z uwiecznieniem wystąpienia przedstawiciela firmy na panelu dyskusyjnym czy zrobieniem tzw. główki, prostego portretu rozmówcy do wypowiedzi. Jednak gdy końcowy rezultat ma być i miły dla oka, i spełniający cały szereg wysokich wymogów technicznych, warto skorzystać z usług profesjonalisty. Jemu też oczywiście możemy powierzyć telefon z obiektywem, ale zapewne będzie wolał skorzystać z używanego na co dzień sprzętu.
I tu wchodzimy na grząski grunt technologicznych niuansów. By nie pójść za daleko i narazić się na riposty wyznawców smartfonowej fotografii, wystarczy wspomnieć, że i wielkość pikseli, i wielkość matrycy, a nawet sposób ich upchania na tejże matrycy jest dużo bardziej efektywny w profesjonalnej lustrzance cyfrowej niż choćby w topowym modelu smartfona. Problemem jest też wielkość wyjściowa zdjęcia. Te smartfonowe, bez widocznych strat powiększymy do dość ograniczonego rozmiaru w druku. Wykonane aparatem – swobodnie poradzą sobie nawet z wyśrubowanymi wymogami technicznymi.
Jaki więc wypływa wniosek końcowy z tych rozważań? Mierz siły na zamiary. Jeśli jesteś pewien/pewna, że podołasz fotograficznemu zadaniu tylko z użyciem smartfona, nie wahaj się go użyć. Jeśli masz jakiekolwiek wątpliwości, dzwoń lepiej po zawodowca! Jest jeszcze trzeci wariant – oddaj swój wypasiony smartfon w jego ręce. Na pewno wykorzysta go dobrze. Ale i on napotka barierę końcowej jakości i sam określi, czy da z nim radę podołać oczekiwaniom.
Kategorie: school of contentic