Niełatwo namówić go na rozmowę o sobie. Dużo chętniej opowie, jaka powinna być jego dobrze wykonana praca. Kto go zna, wie, że pod maską szorstkiego, potężnie zbudowanego gościa kryje się dusza wrażliwca.
Ja tylko robię swoje – mówi jak potomek stachanowców. – Projektuję i maluję.
To „robienie swojego” zaczyna codziennie po porannej sesji na siłowni i rytualnej kawie, wypijanej ze stalowego kubka wielkości miniwiaderka. Później słychać już tylko dźwięk applowskiego dżingla przy odpalaniu komputera na biurku i… pracę czas zacząć!
Dokończyć coś jeszcze muszę – tłumaczy jednym zdaniem. – Okładkę do magazynu wewnętrznego. Jeszcze dwie, trzy małe poprawki.
Te małe poprawki to, jak się okazuje, czasochłonne zajęcie. Ale Marcin jest perfekcjonistą. Cyzeluje, porównuje, nim w końcu wybierze ostateczne rozwiązanie.
Grafika to sztuka wyboru – zaczyna, tym razem trochę mentorskim tonem. – Masz różne rozwiązania, ale musisz być pewny, że wybierasz najlepsze. To jak w matematyce: nieważne jaką metodą, ale dojdź człowieku do właściwego wyniku.
W ustach artysty dziwnie brzmią odwołania do nauk ścisłych. Ale w końcu sam boski Leonardo sięgał po oddawane w liczbach proporcje, złoty środek itd.
W Aude odpowiadam za ostateczny kształt graficzny projektów – dopowiada. – Zawsze są one spełnieniem oczekiwań klientów, ale każdy musi nosić rozpoznawalny sznyt. To ważne, bo bezosobowe prace są dla wszystkich, czyli w domyśle dla nikogo.
To przekonanie Marcin przenosi w swoje prace. Jest świetnie wykształconym grafikiem, absolwentem warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych. Widać to, kiedy zabiera się do kolejnego zadania. Rozkłada potężne arkusze papieru, przynosi tusz i pędzle. A później zdecydowanymi ruchami maluje coś w rodzaju ikon, docelowo przypisanych poszczególnym rubrykom w tekście.
Bardzo cenię wszystko, co zrobiono ręcznie – dodaje. – Komputer i programy graficzne pozwalają na obróbkę obrazu, ale punktem wyjścia jest zazwyczaj tzw. gotowiec, nic oryginalnego. Ja wolę sięgnąć po przybory malarskie czy rysownicze i sam stworzyć coś, co będę mógł wykorzystać na stronach. Kto mnie zna, wie, że mam dość ekspresyjny styl. Lubię też duże formaty, bo paradoksalnie pozwalają na dopieszczenie detalu.
Pochylony nad kartką, skupiony, wygląda na nieobecnego. Ale błyskawicznie wychwytuje żart rzucony przez siedzących w pokoju obok współpracowników i komentuje celnym słowem.
Dziś bardzo się liczy oryginalność – wraca potem do przerwanej wypowiedzi. – Cały świat oszalał na punkcie hand-made’u. Ja najpierw tworzę coś, czego potrzebuję, później to przefotografuję i po przeniesieniu do komputera mam własne, autorskie dzieło. Może to i bardziej czaso- i pracochłonne, ale mam satysfakcję, że klienta nie potraktowaliśmy matrycowo. Ma coś, czego nie dostaną inni.
Wygląda, jakby urodził się z pędzlem w dłoni. I nie tylko w ikonografii przydają się jego zdolności. Widać to, kiedy skończy malować. Siada do komputera, żeby wybrać czcionkę do projektu na nowy przetarg. Przy jego biurku pojawia się Magda Kozińska. Razem tworzą team kreatywny Aude.
Magda pilnuje, żebym nie przytłoczył części edytorskiej swoją wizją – śmieje się Marcin. – Czasem idzie na noże, bo albo ja, albo ona nie chce ustąpić. Ale dotarliśmy się już przez lata i każdy kolejny projekt idzie nam łatwiej.
Pasją Marcina jest liternictwo. Godzinami może rozmawiać o czcionkach. Ich detalach i sposobach użycia. Jest litera prawa, jest i litera sztuki – żartuje. – Czasem właśnie font decyduje o charakterze całej kolumny.
Po trzech godzinach pracy nad projektem przetargowym chwila przerwy. Wskakuje w bluzę, później na hulajnogę. Przez kierownicę przewieszona torba „Szpalt Roku”, ale nie na nagrody – bo nawet gdyby chciał, wszystkich 54 wygranych by w niej nie zmieścił – a na codzienne zakupy.
Wraca i w kuchni, po lekkim posiłku, wypija kolejny kubek kawy.
Ta praca nie pozwala się nudzić – dodaje, siadając w pokoju grafików, żeby omówić z nimi realizowane prace. Każdy magazyn jest inny, każdy zleceniodawca ma odmienne oczekiwania. Trzeba nadążać za jego pomysłem, a jeszcze częściej proponować mu swoje. – Dlatego przymiotnik artystyczny w opisie mojej funkcji zawsze jest ważniejszy. Bo tak naprawdę zarządzam tylko kreacją swoją i zespołu.
Po latach pracy w custom publishingu nie ma dla niego tajemnic. O tym, że nieustannie śledzi najnowsze trendy i chce być przed nimi, świadczą dziesiątki zagranicznych magazynów walające się na jego biurku.
Sztuka edytorska ewoluuje, a my z nią – dodaje. – Zmienia się wszystko: od nośników po formułę interakcji z odbiorcą. Żyjemy naprawdę w ciekawych czasach dla mojego zawodu. Dzieje się i to sporo!
Autor: Krzysztof Rajczyk – fotograf, dziennikarz
Kategorie: power of contentic